Rozdział 2
Podeszłam do okna, a spod moich powiek wydobyły się łzy.
Cierpiałam. A przecież miałam przestać cierpieć. Jak widać to nie takie proste.
Podniosłam rękę do góry i otarłam policzek po którym zaczęła spływać łza.
- Coś ty ze mną zrobił? – zadałam sobie retoryczne pytanie.
– Czemu zawsze gdy wszystko może już się udawać muszę właśnie przez ciebie
cierpieć? Czemu to takie trudne? – życia było nie sprawiedliwe w stosunku do
mnie. Zadawało mi ciosy nie dając mi żadnej tarczy na uchronienie się od nich.
Mogłam jedynie mieć nadzieje że przestanie.
- Czemu muszę cię kochać? – zapytałam sama siebie.
Przymknęłam powieki i pociągnęłam nosem. Otarłam łzy i podeszłam do lustra. Na
szczęście się nie rozmazałam, ale moje oczy były czerwone. Nie mogłam tak
pokazać się Adamowi. Robił dla mnie tak wiele. Chciałam by choć on poczuł się
szczęśliwy.
Poczekałam aż moje oczy wrócą do normalnego stanu, a kiedy w
końcu to zrobiły zeszłam na parter domu. Rozejrzałam się dookoła, ale nie
zastałam Adama. Wyszłam przed dom gdzie zastałam go rozmawiającego wraz z
jakimś brunetem.
- O wilku mowa – powiedział z uśmiechem na twarzy wskazując
na mnie rękoma.
- Nagadywaliście na mnie? Nieładnie – powiedziałam
żartobliwie, a oni przybrali miny niewiniątek.
- Nie, tylko twoje imię często pojawiało się w czasie
rozmowy – powiedział, a ja wywróciłam oczami. – A Demi to Ian, mój kolega. Ian
to Demi. – przedstawił nas sobie.
- Miło mi cię poznać Demi – powiedział mężczyzna ściskając
moją rękę i uśmiechnął się.
- Mi ciebie też – powiedziałam odwzajemniając gest. Wydawał
się miły, ale jak to mówią nie wolno oceniać książki po okładce.
- Jestem waszym sąsiadem – wyjaśnił. Czyli stąd się znali.
Poznałam już praktycznie każdego sąsiada. Miley mieszka obok, a Ian z drugiej
strony. – Mieszkam z dziewczyną. Niną.
- Bardzo chętnie ją poznam – powiedziałam patrząc z
uśmiechem na bruneta.
- Zorganizujemy jakiś obita czy coś w tym stylu i zapoznamy
się, ty zadzwonisz po Miley i będzie gites – powiedział Adam, przyznam pomysł
mi się spodobał. Taki sąsiedzki obiadek.
- Dobry pomysł – powiedziałam i przepraszając odeszłam od
dwójki. Weszłam do domu i złapałam za słuchawkę telefonu. Obiecałam Zaynowi że
będę dzwoniła.
- Demi myślałem że już nie zadzwonisz – usłyszałam aksamitny
głos mojego brata. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Nie bój się nie zapomnę o tobie tak łatwo – powiedziałam,
a po drugiej stronie słyszałam cichy chichot. – Bardzo śmieszne.
- Nie wiesz nawet jak bardzo – powiedział, a ja wywróciłam
oczami. Lubiliśmy się tak drażnić przez telefon. To było dla nas normalne. Jak
chyba dla większości rodzeństwa. Nie tylko amerykańskich. – Jak tam ci się
podoba Anglia? – zapytał.
- Jest piękna – powiedziałam – Ale to nie takie coś jak
nasze Los Angeles. Tęsknie za moim miastem, za wami. – powiedziałam zgodnie z
prawdą, nie wiedziałam kiedy podjęłam decyzję, że to będzie aż tak trudne, ale
widocznie tak musi być.
- To wróć – powiedział, a ja spuściłam wzrok. Wiedział
dobrze że nie mogłam. Nie mogłam oraz nie chciałam. Czułam że tu będzie mi o
wiele lepiej, ale no cóż może się mylę. Pożyjemy zobaczymy.
- Wiesz dobrze że to nie takie proste – powiedziałam, a po
drugiej stronie usłyszałam westchniecie. – Nie chcę cierpieć.
- Wiem, ale jestem twoim bratem. Wszystkim nam ciebie
brakuje. – powiedział – a najbardziej Joe – na te słowa nie wiedziałam co
powiedzieć. Czy to możliwe? Mówił mi prawdę na lotnisku? Naprawdę kocha? Ale
nawet jeśli to podjęłam decyzję. To koniec. Nie ma już nas.
- Nie wspominaj o nim, to zakończony rozdział – powiedziałam
zaciskając usta w cienką linię.
- Wmawiaj sobie – usłyszałam. Nie podobała mi się ta
rozmowa. Nie chciałam prowadzić takich kontrowersji. – Przepraszam, ale muszę
kończyć.
- Pa – powiedziałam i rozłączyłam się odkładając słuchawkę
na miejsce. Oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech. Samo jego imię
sprawiało mi cierpienie. Tęskniłam i to cholernie. A najgorsze było to że z
każdą sekundą bardziej go kochałam. A przecież chciałam na odwrót. Usłyszałam
ze ktoś łapie za klamkę więc podniosłam się, odsuwając od ściany.
- Miły ten Ian – powiedział mój narzeczony wchodząc do
pokoju. Posłałam mu uśmiech, a on odwzajemnił gest. W pewnym momencie stało się
coś dziwnego. Adam tak po prostu stał się blady i upadł. Zaczęłam panikować,
ale zachowałam trochę zdrowego rozsądku. Złapałam za słuchawkę i wybrałam numer
pogotowia.
Po kilkunastu minutach sanitariusze wynosili Adama do
karetki, a moje serce biło z niewyobrażalnie dużą szybkością. Nie wiedziałam co
mu jest. Tak po prostu zemdlał. Ale czemu tak gwałtownie.
Stałam na korytarzu szpitala i czekałam na informacje. Cała
się trzęsłam ze strachu.
- Pani Lovato? – zapytała mnie kobieta w biały fartuchu. Od
razu zauważyłam że to lekarz.
- Tak? – zapytała podchodząc do niej.
- Nie mam dobrej wiadomości, pani narzeczony jest chory. Ma
nowotwór. Umiera – powiedziała, a jej słowa krążyły mi po głowie. Zrozumiałam
dlaczego ten wyjazd był aż tak pilny. Chciał odpocząć od kariery. Być ze mną w
ostatnich dniach. Chciał bym mu pomogła. Usiadłam na krześle zakrywając twarz w
dłoniach. A przecież miałam przestać cierpieć. Miałam być z nim szczęśliwa. Na
zawsze.
- Jak chce to może pani do niego wejść – powiedziała do mnie
lekarka. Wstałam z krzesła i z przestrachem poszłam do pokoju gdzie znajdował
się Adam. Bałam się widoku jaki mógł mnie tam zastać. Po kilku sekundach
zobaczyłam go. Był tam. Cały blady. Podłączony do aparatury. Z moich oczu mimowolnie
wyleciały łzy.
- Przepraszam – powiedział słabo. Podeszłam do niego i
złapałam go za dłoń.
- Nie masz za co – powiedziałam. Nie miałam do niego żalu,
wiedziałam że wiedział o tym że jest chory. Po prostu mnie kocha i chce bym w
ostatnich chwilach była z nim.
- Mam, kazałem ci przejechać cały kawał świata tylko dla
tego że jestem chory. Kazałem ci dokonać wyboru. Ja kontra twój brat,
przyjaciele i Joe. – powiedział, a ja spuściłam
wzrok.
- Nie. To był mój wybór dlatego że cię kocham. – nie wiem
czy nie skłamałam, kochałam go. Ale nie tak samo jak Joe. Bardziej jak brata.
Przyjaciela. Ale nie chciałam go krzywdzić. Nie teraz. Przecież on umiera, ma
prawo być szczęśliwy.
- Wiesz że nie ma dla mnie ratunku? – powiedział, a z moich
oczu wyleciały łzy.
- Nie mów tak. Musisz walczyć. Nie poddawaj się, wierzę w
ciebie – powiedziałam i przybliżyłam się do niego całując go lekko w usta.
***
Napisałam. Zmieniłam troszkę narrację, nie potrafię pisac w narracji trzecioosobowej. Tak więc proszę o komentarze.
Do napisania.
W końcu!!! Czekam na nn ;* Rozdział jak zawsze świetny ;)
OdpowiedzUsuńyey! yey! yey! napisałas :* ale fajnie :* no to teraz trójeczka, ze względów na szkołę będę łaskawa i dam ci trzy dni do napisania...
OdpowiedzUsuńa jak nie to wiesz już jaki twój los, więc nie muszę ci przypominać! pfe... co ja mówię i tak ci będę przypominać. Niestety jesteś, raczej będziesz ofiara szantażu... muszę jeszcze jakoś Ewie na ciebie nagadać, bo się tylko na mnie teraz focha. Kurde no... ja chyba tez jako pomidorówka skończę :( ehh.... wylądujemy w jednym garnku B-)
Ale super! Adam w końcu zniknie!!! Ale mam teraz daviesa no nie mogę xdd To dobrze, że Demi wciąż go kocha... To takie cudowne. =*** Czekam na kolejną nitkę i sama wiesz co. =***
OdpowiedzUsuńSelcia<3